Moi kochani czytelnicy :D

niedziela, 27 października 2013

Rozdział 16.

                                            Rozdział 16. 

Dzień wcześniej...

Dzień randki...

Oczywiście, że musiałam tam pójść!! No kto, by nie poszedł na randkę z takim kolesiem jakim jest Simon? Na samą myśl o  nim robiło mi się gorąco a serce ogarniało jakieś przyjemne ciepło, którego nie mogłam przytłumić nawet paroma kieliszkami whyski. Nie myślcie, że byłam upita. Była tylko lekko wstawiona, co mi dodawało odwagi. Oraz ciuchy, których nigdy nie zakładałam. Fioletowo-zielona sukienka na ramiączka do uda, która mocno zarysowywała moje piersi oraz brzuch. Greckie sandałki na małym obcasie. Były jeszcze dodatki, no ale po chwili zrezygnowałam z większości, by zostawić tylko spinki na głowię i naszyjnik z moim piórem. Gotowa na randkę poszłam pod szkołę.

 ***

Czekam, czekam, czekam i doczekać się nie mogę!! Stoję od piętnastu minut i nadal go nie ma. Czy mnie wystawił do wiatru? Pewnie tak... W końcu kto by chciał się ze mną umówić? Na pewno nie Simon. Jest za fajny... Eh... Chyba pójdę do niego i mu wygarnę. I tak zrobiłam.
Po paru minutach stałam przed jego domem. Były tam nadal ślady po domówce, ale nie było tam przynajmniej syfu.
Zadzwoniłam. Nic. Zapukałam. Również nic. Weszłam.
-M-elodie...-usłyszałam zmęczony głos Simona.
Spojrzałam z mocno bijącym sercem na ziemię. W kałuży krwi leżał Simon. Był wykończony, cały poobijany. Pobity. Nie miał na sobie koszulki, a z pleców wystawały mu szczątki skrzydeł. Nawet tak ich nie można nazwać. Czerwone ślady z Anielskich zaklęć pulsowały w rytm jego ledwo bijącego serca. Starał się wstać, ale z jego gardła wydobył się krzyk i upadł na ziemię jęcząc z bólu.
Byłam przerażona. Nie, przerażenie to za mało. Uklękłam i starałam się sobie przypomnieć zaklęcie, ale nie mogłam. Mój umysł przykryła jakby mgła. Nawet nie mogłam sobie przypomnieć jak się nazywam, a co dopiero Anielski Język. Mogłam jedynie zrobić to co człowiek. Pobiegłam do łazienki, wzięłam tyle bandaży ile się miał i owinęłam jego szczątki skrzydeł. Materiał szybko przesiąkł, ale nie poddawałam się. Musiałam uratować Simona. Nie mógł stać się Wygnanym. Gdyby te czerwone znaki, by zniknęły już nie będzie nigdy Archaniołem tylko Wygnanym, Wyklętym.
Demonem.
-Simon, Simon, odezwij się, błagam-szlochałam starając się mu nie zrobić krzywdy, choć to było trudne. Nawet napięcie mięśni go bolało. Skrzydła w końcu były połączone z plecami, co nie pozwalało mu się choćby ruszyć.
-Zzostaw mnie-wychrypiał.
-Nie!! Nie zostawi cię, Simon, nie zostawię!! -krzyczałam nie wiedząc co dalej począć.
Ogarnęło mnie zimno i ciepło. Co... Nie, nie nie nie nie nie nie!! Nie teraz, proszę....
Krzyknęłam opadając na podłogę obok Simona. Zaryłam paznokciami podłogę wyginając kręgosłup w łuk. Wrzasnęłam tak, że sama się zdziwiłam, że człowiek może wydać z siebie taki dźwięk. Pełny bólu, rozpaczy, nadziei. Ból rozsadzał całe plecy. Cała mnie. Wiedziała, że opuszczam swoje ludzkie ciało, by znów stać się Aniołem.  Przeżyłam to parę tysięcy lat temu. I to światło...
Elijah.
Przede mną stał Elijah. Pokój Simona i on sam zniknęli. Stałam przed Archaniołem w swoim prawdziwym ciele. Już nie byłam Melodie. Byłam Wagabundą. Staliśmy w białym blasku. W złotych skrzydłach Elijaha odbijała się scena śmierci Simona. Wił się w niewyobrażalnym cierpieniu w kałuży krwi. Poruszał wargami, ale nie wiedziałam co mówi.
-Wagabundo, brawo-pochwalił Elijah.
-Za co mnie chwalisz?! On zamienia się w...
-I o to chodziło-powiedział.
-Co?!!?!?!?!
Elijah uśmiechnął się a jego skrzydła zamieniły kolor. Były czarne.
Demon.
Cofnęłam się o parę kroków, ale mnie chwycił za nadgarstek i pociągnął do siebie. Czułam ten nieznośny odór siarki. Był Demonem i to nie byle jakim. A samym posłańcem szatana. Było to czuć po jego zapachu i widać po skrzydłach.
Jego szpony wbijały mi się w nadgarstek raniąc aż do krwi, ale ona nie była czerwona tylko czarna. Wiedziałam co to oznacza. Zaczęłam stawać się jak on. Demonem.
-Puszczaj! -wrzasnęłam.
-O nie, kochana-warknął a odór siarki mnie otoczył.
-Czego chcesz?
-Czego ja mogę chcieć?-zapytał sam siebie. -A wiem, twojego i Daniela Upadku.
Starałam się wyrwać, ale ciemnej krwi zaczęło się robić co raz więcej. Musiałam przestać. Jedno z moich piór już było czarne.
-Spieprzaj!-wrzasnęłam. -Weź mnie a Simona zostaw! Słyszysz?! Czemu to robisz sukinsynu?! Czemu?! Co on ci zrobił?!
Zaśmiał się.
-Doprowadził do Upadku-wyjaśnił.- Dwa wcielenia temu zostałaś oskarżona o zabicie Archanioła, prawda? Ale to ja go zabiłem. Ja zabiłem Daniela, najważniejszego Archanioła. Ja!! Elijah! Odkrył coś czego nie powinien, ja doprowadzałem do Anielskiej Egzekucji. I do Upadków innych Aniołów. Więc go zabiłem i zrzuciłem winę na ciebie. Czyż to nie genialne?! Zabiłem go a jestem czysty!! Użyłem do tego Miecza Michała. Pamiętam nadal ten dźwięk, gdy ostrze przebiło mu się przez żebra... Gdy przebiło mu serce i doprowadziły do tego, że ja sam stałem się Demonem a on-człowiekiem. A teraz-podniósł dłoń.-doprowadzę ciebie, Wagabundo, do Upadku.
-Zrób co chcesz!!-wrzasnęłam przerażona-ale zostaw, zostaw Simona... Zostaw go...
-Kuszące, ale nie.-fuknął.
Uderzył mnie w twarz z taką siłą, że upadłam. Chwycił mnie za skrzydło i je wyrwał. Wrzasnęłam. Boli!! Strasznie boli!! Czułam się tak, jakby palono mnie żywcem. Każdy nerw płonął, a ja nie mogłam nic z tym zrobić.
Przepraszam Simon, przepraszam...
-Simon!!-usłyszałam głos Anny Rosy.
Elijah odwrócił się tak, żeby mieć widok na swoje skrzydła. Warknął widząc Anne Rose w Anielskiej postaci pochylającej się nad Simonem. Położyła dłoń na jego plecach i zaczęła wymawiać Anielskie Zaklęcie.
Uśmiechnęłam się mimo przerażającego bólu. Simon jest bezpieczny, Simon... Zostanie Danielem... Archaniołem...
Myśli ode mnie uciekały. Wiedziałam, że mdleje. Świadomość wyciekała mi przez palce, ale zdążyłam poczuć przerażający ból, gdy Elijah wyrywał mi kolejne skrzydło. Wrzasnęłam i poddałam się nicości Upadku.

***

Wagabunda... Myślałem. To dzięki niej jestem cały. Nie dzięki Anny Rosie. Ona mnie uzdrowiła, ale Wagabunda się poświęciła, by mnie uratować.
Ciągle o tym myślę, gdy patrze na Ziemię Przeklętych. W tedy jej szukam. Mojej Melodie. Znajduję ją co parę lat. Patrzę jak dorasta, staję się nastolatką, żeni się, starzeje i umiera. Serce mi się kraja, ale cóż mogę zrobić? Nie mogę przywrócić jej skrzydeł.
Chwyciłem Miecz Michała. Od wieku chcę to zrobić. Przykładam ostrze tam, gdzie skrzydła się łączą. Zaciskam wargi, by nie krzyknąć i zamachuję się.
Upadam dla ciebie, Melodie.
Kocham cię...


I o to koniec mojej książki!! Jak Wam się podoba koniec?? ;)  W ogóle jak przeżycia?? ^^
Dziękuję Wam za wszystko, a szczególnie, że mnie spieraliście ;) To dzięki Wam skończyłam tą powieść :D A jutro, a może nawet dzisiaj pojawi się prolog albo rozdział, sama jeszcze  nie wiem, na moim nowym blogu: http://gdynasniebedzie-mjgabi.blogspot.com/ serdecznie do niego zapraszam!! :D
Dziękuję za wszystko i serdecznie pozdrawiam!! ^^
P.S. jeśli macie blogi zostawcie link w komentarzach :D Chętnie poczytam!! <3 Kocham Was!!






2 komentarze:

  1. szkoda że to już koniec liczyłam na inny koniec ale trudno sie mówi trzeba to jakoś przeżyć .... mam nadzieję że ten drugi blog tez mnie tak zaciekawi
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również mam taką nadzieje ;) Serdecznie zapraszam i pozdrawiam :D P.S mam nadzieje, że spełnię Twoje oczekiwania <3

      Usuń